Dostawa prenumeraty i pojedynczych magazynów na terenie Polski realizowana jest za pośrednictwem Poczty Polskiej i jej koszt wliczony jest w cenę oferty.
Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać, jestem na La Tomatinie – krzyknął do słuchawki mój znajomy, który dwa lata temu przeprowadził się na stałe do Hiszpanii. To słynna bitwa na dojrzałe pomidory, która rozgrywa się co roku w miasteczku Buñol położonym niedaleko Walencji. Jego populacja wynosi 9 tys. osób, a podczas fiesty powiększa się aż o 20 tys. gości chcących taplać się w krwistej pomidorowej zupie. Jest ich tylko tylu, dlatego że kilka lat temu z powodu nadmiernego zainteresowania imprezą (brało w niej udział nawet 50 tys. osób) wprowadzono limit właśnie do tej liczby, a chętni muszą kupić bilet. Wspominam o tym, bo ilekroć dzwonię do mojego kolegi, zazwyczaj jest w trakcie jakiejś fiesty, jeżeli nie w miasteczku, gdzie mieszka, to w wiosce obok albo w regionie lub z sąsiadami, którzy zaprosili go na grilla czy tańce. W Hiszpanii wieczór spędzony w domu to wieczór stracony. Jakże się to różni od tego, co mamy w Polsce. I właśnie te różnice sprawiają, że tak często podróżujemy do tego kraju, któremu poświęcamy to wydanie specjalne Travelera. Może słońce sprawia, że Hiszpanie mają w sobie tyle energii i pasji, czy to w rozmowie, zabawie, czy gestykulacji. Południowy temperament jest dla nas czymś fascynującym. Przyznaję, że uwielbiam obserwować ich nieokiełznaną naturę i radość płynącą ze wspólnego spędzania czasu. Zazdroszczę im ogromu światowej klasy zabytków, ale też przyrody, która szczególnie na północy, w Asturii, jest tak intensywnie zielona – w odróżnieniu od spieczonego słońcem południa. W ubiegłym roku spędziłam tydzień w Andaluzji. Zachwyciły mnie tamtejsze plaże, małe białe domki, ukwiecone uliczki i setki barów. A przede wszystkim wszechobecny luz, który sprawił, że sama kilka razy wzięłam udział w fiestach i nawet tańczyłam na plaży.